Kiedy stawiałam pierwsze kroki na mojej zawodowej ścieżce, ciągle chodziłam zestresowana, bo czułam, że nic nie potrafię. Uważałam, że moje studia są kompletnie bezużyteczne, choć to właśnie dzięki nim odkryłam, co chcę w życiu robić. Moje nerwy były napięte do tego stopnia, że pierwszy dzień w wymarzonej pierwszej pracy przywitałam z takimi sensacjami żołądkowymi, że przez cały następny tydzień żywiłam się sucharkami. Bałam się, że wszystko robię źle i jestem zbyt głupia, żeby ogarnąć o co w tym zawodzie chodzi. A przecież dopiero się uczyłam przekładać wiedzę teoretyczną na praktykę. Miałam prawo robić błędy. W mojej głowie widniał jednak obraz nieudacznika, który porywa się z motyką na słońce, choć powinnam jednak zostać przy pracy hostessy na promocjach w markecie. Znasz to uczucie prawda? Podświadomość Ci podpowiada, że nic nie potrafisz, a wszystkie Twoje osiągnięcia to tylko przypadek. Opiszę więc dzisiaj syndrom oszusta z mojej perspektywy, ponieważ ma on ogromny wpływ na to jak podejmujemy decyzje zawodowe i kierujemy rozwojem naszej kariery.

mask-2014551_1920

W trakcie studiów miałam przyjemność mieć zajęcia z doktorem, który nie tylko był świetnym wykładowcą, ale także feministą. Było to prawie 10 lat temu i mężczyźni raczej rzadko głośno przyznawali się do feminizmu. Ten jednak otwarcie o tym mówił. Był autorem publikacji dotyczących m.in. równości kobiet i mężczyzn w polityce. Robił też takie badania na nas – swoich studentach. Jednym z najczęściej powtarzanych była prośba o samoocenę własnej wiedzy przed przystąpieniem do egzaminu. Zanim podyktował nam pytania, kazał na górze strony zapisać w kółku ocenę, na którą wg nas samych jesteśmy nauczeni. Po sprawdzeniu naszych prac robił statystyki dotyczące rozbieżności pomiędzy naszą oceną, a oceną rzeczywistą, w tym podział na płeć. Ponieważ wtedy jeszcze syndrom oszusta mnie nie dotyczył, z reguły oceniałam moją wiedzę tak samo, jak wykładowca, jednak w perspektywie całej grupy czy roku sytuacja przedstawiała się inaczej. Otóż mężczyźni byli skłonni do przeceniania swojego stanu wiedzy, w przeciwieństwie do kobiet, które zaniżały przewidywane oceny. Doktor niestety nie wyjaśnił nam z czego to wynika, jednak powiedział, że jest to standardowa sytuacja, która powtarza się na każdym roku i na każdym przedmiocie, który wykładał.

Pierwsze podstawy pod kiełkowanie oszustki w naszych głowach, buduje tzw. dobre wychowanie. Grzeczne dziewczynki nie powinny robić wielu rzeczy. Bardzo źle widziane jest chwalenie się. Powinnyśmy siedzieć w kącie i grzecznie czekać, aż ktoś nas dostrzeże i wyrazi pozytywną opinię. A jeśli jej nie wyrazi? No cóż, następnym razem musisz postarać się bardziej. A chłopcu wszystko się wybacza, w końcu taka jego natura, że potrzebuje pochwał i się ich dopomina, nawet gdy niekoniecznie na nie zasługuje. Rzecz wydaje się niepozorna, bo przecież tak zawsze było. Zastanówmy się jednak przez chwilę, jak to się przekłada na nasze decyzje zawodowe. Syndrom oszusta pojawia się zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn. Ale kiedy my w myślach zastanawiamy się, kiedy zostaniemy zdemaskowane i wszyscy odkryją naszą nieudolność, mężczyźni robią wszystko żeby do tej demaskacji nie doszło. Są więc jeszcze bardziej pewni siebie i podejmowanych decyzji, skłonni do bardziej nowatorskich czy ryzykownych rozwiązań i nie zapominają o tym głośno wszystkim mówić. Kiedy my pracujemy coraz ciężej, bierzemy więcej obowiązków i powtarzamy ciągle że nam „się udało” czy „miałyśmy szczęście”, oni w pewnym momencie już nie muszą, bo ich pewność siebie przekonała całe otoczenie zawodowe, że faktycznie są tak świetni, jak o sobie mówią. Co dzieje się później? Uruchamia się mechanizm Samospełniającego się proroctwa – nasza ciągła praca zaczyna wyglądać, jakbyśmy nie wyrabiały się z zadaniami, dlatego siedzimy po godzinach, żeby nadrobić, czyli jesteśmy słabymi pracownikami. Mężczyźni natomiast wychodzą o czasie, bo po pracy jadą realizować swoje prywatne pasje i zobowiązania = są świetnie zorganizowani.

W czasie odbywania stażu ciągle czułam się jak idiotka. Nie wiedziałam tego, zapomniałam o tym, nie umiałam tamtego. Fakt, że byłam przeciążona pracą jakoś mi umykał. Tak, w czasie trwania stażu potrafiłam po 8 godzinach spędzonych w biurze wrócić do domu, otworzyć komputer i kończyć to, czego nie zdążyłam zrobić. Doszło do tego, że znajomi nazywali mnie pracoholikiem i faktycznie miałam objawy wypalenia zawodowego. Po dwóch latach takiej pracy stwierdziłam, że jednak się do tego nie nadaję i czas spróbować sił w innej branży. W ciągu dwóch lat od zakończenia studiów stwierdziłam, że moje marzenia o pracy w marketingu to mrzonki, bo jestem do niczego i znalazłam pracę poniżej moich kwalifikacji. Lepiej płatną, ale po prostu nudną i dopiero rok takiej pracy oraz studia podyplomowe uświadomiły mi w czym tkwił problem.

Zdobycie tej pierwszej wymarzonej pracy wymagało ode mnie ogromnego wysiłku. Program stażowy, spotkania z doradcą zawodowym, szkolenia, godziny poszukiwań i w końcu rozmowy kwalifikacyjne, wypełnianie wniosków. Włożyłam w to tyle pracy i energii, że sama sobie wmówiłam, jak idealnie trafiłam. Częściej niż pochwały, słyszałam, że coś wymaga poprawy, jest głupie, albo że wręcz to g****. Zaczęłam więc wierzyć, że to z moją pracą jest coś nie tak i pracowałam jeszcze ciężej i jeszcze więcej, nawet w trakcie urlopu. Nie walczyłam o siebie, bo gdy raz spróbowałam, skończyło się to ogromną awanturą ze strony szefowych. Tym samym nie mam w portfolio żadnego artykułu napisanego w tamtym okresie, bo pod żadnym nie widnieje moje nazwisko. Nasza psychika jest niestety tak zbudowana, że kiedy uważamy się za osobę inteligentną, ale sami wpychamy się w sytuację, która wyraźnie temu przeczy, zaczynamy kwestionować własne zdolności. I choć wiem, że jestem bardzo inteligentną osobę, tkwienie w pracy, w której ciągle słyszałam, że jestem do niczego, spowodowało znaczne obniżenie mojego poczucia własnej wartości.

Dlaczego nudna praca pomogła mi przejrzeć na oczy? Po pierwsze już pod tygodniu wiedziałam, że ja tak nie mogę i nie wyobrażam sobie siebie za 10 lat robiącej ciągle to samo, bez mojej ulubionej „adrenaliny” uaktywniającej się w stanie mobilizacji do skomplikowanych i trudnych zadań. Po drugie nauczyłam się czym jest work-life balance. Choć zostawałam czasem na nadgodzinach w pracy, mogłam je wybrać w inny dzień, uczciwie liczono mój czas pracy, a po wyjściu z biura nikt nie dzwonił na mój prywatny telefon. Służbowy zostawał w biurze. W obecnej pracy nie mogę go zostawić, ale odbieram go tylko w stanie wyższej konieczności, a do służbowej skrzynki w ogóle nie mam dostępu. Po trzecie w końcu do mnie dotarło, że szef to tylko… szef. Co najwyżej może skrytykować moją pracę i w najgorszym wypadku mnie zwolnić, ale nie ma prawa obrażać mnie i traktować jak gorszą od siebie. Dzieli nas wyłącznie zależność służbowa i nic poza nią. Nawet jeśli ma większą wiedzę czy doświadczenie, nie może mieć to wpływu na moją samoocenę.

Czemu piszę to wszystko? Ponieważ każda z nas ma w sobie taką małą, wredną oszustkę, która mówi że jesteś do kitu. Właściwie to zostałaś wybrana na to stanowisko przez przypadek i po okresie próbnym powiedzą Ci, że się pomylili i oczekiwali czegoś więcej (hej! ja to usłyszałam na żywo!). Prawda jest taka, że zostałaś wybrana, bo nie mieli lepszych kandydatów. Byłaś najlepsza! Zrobiłaś doskonałe wrażenie, masz najwyższe kwalifikacje i doświadczenie, a Twoje umiejętności są najbardziej rozwinięte lub wręcz unikalne. To jesteś Ty! Zaakceptuj to, że nie wiesz wszystkiego, bo przecież wszystkiego można się nauczyć. Firma wydała sporo kasy, żeby Cię zrekrutować (już samo ogłoszenie w portalu rekrutacyjnym tanie nie jest), poświęciła mnóstwo czasu na wybranie właśnie Ciebie oraz niezbędne przeszkolenie. Oszustką będziesz jedynie w sytuacji, gdy w Twoim CV zgodne z prawdą będą jedynie dane kontaktowe. Ale przecież tak nie jest. Wszystkie miejsca pracy oraz obowiązki, które wykonywałaś, są prawdziwe. Nie musisz się oszukiwać. Naprawdę to potrafisz, po prostu rób swoje i nie zapomnij się pochwalić, bo świetnie wykonujesz swoją pracę!